Kiedy kilka lat temu pojęcie „jesieniara” zrobiło szybką karierę internetową (i jeszcze zanim zostało obśmiane w memach), to poczułam się jak pan Jourdain, który odkrył, że przeszło czterdzieści lat mówi prozą. No bo uwielbiałam wszelkie przytulne gadżety i ciepłe kolory we wnętrzach zanim to było modne. Jestem tym typem z pasty „Mój stary to fanatyk”, tylko zamiast wędkarstwa fiksuję się na klimatycznych durnostojkach. „Pół mieszkania zajebane świeczkami i lampionami, najgorzej. Średnio raz w miesiącu ktoś wdepnie w latarenkę i trzeba wyciągać w szpitalu.” 😉
Mam słabość nie tylko do jesienno-halloweenowych dupereli, ale też do jesieniarskich przysmaków. Korzenne ciacha, grzane wino, dyniowe latte i takie tam. Kocykowe lenistwo? Zawsze spoko. Może niekoniecznie z książką, jak pokazują na Instagramie, bo pod tym kocem zwykle szybko zasypiam i obcowanie z literaturą szlag trafia 😛 Moje jesieniarstwo wyczerpuje się jednak w sferze dekoracji i kulinariów, bo z jesienią jako porą roku mam skomplikowaną relację. Generalnie wolę ją podziwiać na obrazach, zdjęciach czy w filmach niż przeżywać. Chyba że akurat wystąpi w odmianie rudo-złotej, łaskawie podtrzymując moją wewnętrzną baterię słoneczną i pozwalając mi na ostatnie podrygi, zanim dopadnie mnie zimowa burość, nijakość i sezonowa apatia na takim poziomie, że wstawanie z łóżka będzie zadaniem ponad siły. A w najlepszym razie odpali mi się tryb uśpienia. Czyli działanie na pół gwizdka i byle-przeczekiwanie do tej lepszej części roku, kiedy stosowna porcja światła słonecznego przywróci mnie do życia. Cóż, jednak jestem nieuleczalną wiośniarą 😉 Bo dekoracje dekoracjami, piernikowa kawusia – kawusią, a do normalnego funkcjonowania potrzebuję słońca, soczystej zieleni i ukwieconych krzaków. Poniżej kawałek tego wiośniarskiego świata.
- Bzy/lilaki, czyli jedne z moich ulubionych kwiatów. Tym razem dostałam takie widoki i zapachy już w prezencie urodzinowym, czyli w początkach kwietnia.
- Bardzo lubię przybliżać nos, oko i obiektyw do bzów czy innych urokliwych i pachnących chabzi. A potem powstają takie bezwstydne obrazki 😉
- Fajnie odwiedzić ulubione zielone miejsca i cieszyć się, że wracają do życia.
- Kolejne krzaki
- Dla odmiany – zwierzaki
I to by było na tyle, bo po lekkim falstarcie wiosna się zje…sieniła 😛 Moja ulubiona pora roku tym razem mocno przegięła z rozbiegiem, przynosząc w kwietniu maj. Po czym postanowiła zawrócić i pokazać, że umie zrobić też kwietniowy listopad. Śmieszki śmieszkami, ale takie fikołki już nie są zabawne w kontekście zmian klimatycznych i w perspektywie rosnących cen żywności, więc ta wiosenna radocha jest podszyta różnymi ponurymi myślami.