Migawki2

Migawka, czyli krótka relacja, zwięzła informacja, zajawka. Czasem tylko podpis pod zdjęciem, innym razem "elaborat" na pięć czy dziesięć minut lektury. NH, Kraków, reszta świata. Architektura, krzaki, ludzie, zwierzaki. Obserwuję, fotografuję, opisuję. Kontynuacja bloga "Migawki" – https://migawkiblog.wordpress.com

Jakiś problem? NH pride

Niebezpieczne blokowiska z dala od stołecznej królewskiej cywilizacji. Miejsce, gdzie po zmroku asfalt zwijają, psy dupami szczekają, a za każdym rogiem jacyś zwyrole czyhają. I do tego ten smrodzący kombinat. Fuj, ratunku, omijać szerokim łukiem!

Mniej więcej tak postrzegałam Nową Hutę jako nastolatka, pochodząca ze starej części Krowodrzy. Nie było to całkiem bezpodstawne. Odwiedziny u znajomych, którzy mieszkali w czyżyńskich czy bieńczyckich blokach, zwykle zawierały w pakiecie wymianę uprzejmości z kwiatem miejscowej młodzieży. W najlepszym razie słyszałam wybuczane w moim kierunku coś tam o brudasach i kinder-szatanach. Cóż, podrostki w ortalionie na ogół nie przepadały za podrostkami w czarnych swetrach i glanach (zresztą z wzajemnością). Szczególnie za przybłędami niewiadomego pochodzenia, bo „swoim” raczej wybaczało się różnice subkulturowe. Zdarzyło się, że uciekałam w popłochu, bo kwiat lokalnej młodzieży przechodził od bezceremonialnych „komplementów” do jeszcze mniej kurtuazyjnych propozycji towarzyskich. Spanikowana wskoczyłam do najbliższego tramwaju, byle dalej od tego specyficznie gościnnego terytorium. Potem kumpela ze starszym bratem już zawsze odprowadzali mnie na przystanek. Ale – gwoli sprawiedliwości – to wcale nie była nowohucka specyfika, bo podobnie mogły wyglądać wyprawy na każde krakowskie osiedle. I pewnie nie tylko krakowskie. Lata 90. i wczesne 2000. w pełnej krasie – sorry, taki mieliśmy klimat. W czyichś oczach może łezka wzruszenia się kręci na wspomnienie, ale w moich raczej nie 😉 Najwyżej łezka rozbawienia, wywołanego dysonansem pomiędzy dawnym obrazem tej części miasta, która później stała się moją małą ojczyzną, a tym, jak fajnie (i bezpiecznie) mi się tu żyje obecnie. Zresztą stereotyp NH jako „dresiarskiej dzielni” chyba już się zdezaktualizował. Najpierw dzielnia znacznie się uspokoiła i zestarzała, a potem zaszła w niej kolejna wymiana pokoleniowa, dzięki wnukom osiedlającym się w mieszkaniach po dziadkach i za sprawą nowej ludności napływowej. Nowa Huta z czasem stała się atrakcyjna jako miejsce do życia codziennego, ale też do odwiedzin. Nie tylko dla miłośników historii XX w. czy tych, którzy spodziewają się tu atrakcji rodem z filmów Barei.

A co z dresem? Już nie jest zbroją ławeczkowych rycerzy, bo i gdzie indziej dawno przestał nią być. Na tyle dawno, że zamiast chować go wstydliwie na dnie szafy czy wyprzeć z pamięci zbiorowej jako element niechcianego dziedzictwa, można go fajnie i twórczo wykorzystać. Na przykład organizując dzielnicowy dresiarski pochód, który de facto jest czymś pomiędzy piknikiem sąsiedzkim a humorystycznym happeningiem, nawiązującym do tych przebrzmiałych stereotypów. Tak było na nowohuckiej Pierwszej Paradzie Dresów podczas minionej majówki: trochę komicznie, trochę autoironicznie, a zarazem międzypokoleniowo i bardzo pokojowo. „Wystarczy przyjść w naszym stroju ludowym” – zachęcał twórca kabaretowo-estradowy Adam Grzanka, czyli pomysłodawca imprezy. Szczegóły poniżej.

Nowohucianką zostałam, więc mam obowiązki nowohuckie 😉 Wbiłam się w poliestrową bluzę, w której chodzę na treningi i paradowałam wraz ze stosownie odzianymi radnymi, lokalnymi aktywistami czy innymi mieszkańcami wokół Zalewu Nowohuckiego. Skandowałam razem z tłumem „Czy-masz-jakiś-prob-lem”, czując tę zinternalizowaną ortalionową dumę 😉 A przede wszystkim mając wielki ubaw, wywołany konfrontacją moich wspomnień z tym luzacko-śmieszkowym klimatem przemarszu. Pomysł ciekawy (pogrywanie stereotypami i autoironia zawsze na propsie). Realizacja bardzo udana. Szczerzę liczę na to, że ta impreza wpisze się na stałe w harmonogram lokalnych wydarzeń 🙂

,

Dodaj komentarz

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij